Biedny mazurek (tak mi się zdaje, oceniając po beżowej głowie) z łomotem wyrżnął w szybę uciekając przed pustułką.
Gdy podszedłem, leżał na ziemi z głową mocno wykręconą w tył - od razu przyszło mi na myśl że biedak skręcił kark - na szczęście nie. Ułożony na wierzchu pobliskiej doniczki (nie chciałem go dodatkowo stresować jakimiś dokładniejszymi oględzinami) po kilkunastu minutach podniósł się jednak.
Siedział tak chyba z półtorej godziny - gdy próbowałem go złapać, chciał odlecieć, tylko mu troszkę nie szło.
Przeniosłem go i posadziłem na gałązce wewnątrz płaczącej wierzby (czas jakiś już padało, a nie chciałem żeby przemókł). Wierzba widoczna poniżej, z lewej:

Po kolejnych 3 godzinach zajrzałem tam - już go nie było.
Straszną traumę musiał przeżyć.
