Dwudniowa podróż w dolinę górnej Wisły miała przede wszystkim nieptasi cel, a obserwacje miały być wyłącznie prowadzone "z doskoku", przy okazji, na ile starczy czasu. Okazało się, że najwięcej czasu strawiłem jednak właśnie na ptakach (czego absolutnie nie żałuję!). Ciekawie było już po drodze, bo na polach tzw. "pidżi", jak najznamienitsi ptasiarze o parę lat młodszego pokolenia mówią na Płaskowyż Głubczycki spotkałem parę błotniaków - jak się później okazało - łąkowych. Samica nie chciała się zbliżyć:
ale samiec pozwolił dokładnie przyjrzeć się czarnym pasom na pokrywach podskrzydłowych, stanowiących - dla wielu oczywistą - cechę diagnostyczną:
Na stawach w Bukowie najpierw ptasio ubogo; nie dostrzegłem hełmiatki, po którą przyjechałem tutaj kolejny rok z rzędu. Potem jednak w "kaczej zupce" rozpoznałem jedną, potem jeszcze jedną i potem jeszcze jednych kilka hełmiatek. Była też m.in. garść siewek - bataliony, kszyki, kwokacze, a nawet 31 krwawodziobów.
Drugiego dnia ruszyłem najpierw na byłą żwirownię w Zatorze po ślepowrony. Owszem, udało się je wypatrzeć, ale nie w takiej liczbie, jak w latach ubiegłych. Okazało się, że kilka z nich przebywa parę km dalej, na stawach w Spytkowicach. Niezawodnie, w tej samej kępie, co dwa lata temu, czekał na mnie modraszek ikar: