Z dr. Andrzejem Kruszewiczem, dyrektorem warszawskiego zoo i założycielem Ptasiego Azylu, rozmawia Olga Orzyłowska-Śliwińska
Przedstawiciele którego gatunku najczęściej trafiają do ośrodka?
Najliczniejsze są gołębie miejskie, ale ich statystykę prowadzimy osobno. Liczną grupę stanowią młode jerzyki – rocznie około 200. W upalne lipcowe dni pisklęta jerzyków wyskakują z gniazd, żeby nie upiec się żywcem pod blaszanym dachem, gdzie ich rodzice założyli gniazdo. Dachówki, pod którymi znalazłoby się odpowiednie miejsca dla jerzyków, są już tylko na Starym Mieście. Jerzykom brakuje miejsc lęgowych, więc zajmują te mało dla nich bezpieczne, m.in. właśnie pod blaszanymi dachami. Dzieje się tak, ponieważ coraz częściej podczas ocieplania budynków zamyka się otwory wentylacyjne w stropodachach. Odchowanie młodych jerzyków nie jest łatwe, wymaga wprawy, delikatności i czystości. Miło jednak wypuszczać je potem na wolność. Grupowo.
Istnieje mnóstwo przesądów na ich temat.
Owszem. Na przykład ten, że mają krótkie i słabe łapki. Krótkie to one są, ale na pewno nie słabe. Kto trzymał w ręce jerzyka, musiał poczuć, jak mocno pazurki wbijają się w skórę. Zanim jerzyki zasiedliły miasta, mieszkały w górach i gniazdowały w szczelinach skalnych. Potrafią zawisnąć na pionowej skale i tak zasnąć. Silne łapki i ostre pazurki bardzo im w tym pomagają.
Te ptaki bez wątpienia są władcami przestworzy. Odległości nie mają dla nich znaczenia. W powietrzu zdobywają pokarm i wodę oraz budulec na gniazdo. W locie śpią i kopulują. Ich wędrówka do zimowisk w Afryce i z powrotem to wycieczka, w trakcie której zjada się przekąski, łyka krople deszczu, pokrzykuje i leci z prędkością błyskawicy, ale niemal bez wysiłku. Podczas wędrówki jerzyki śpią stadnie uczepione skalnych klifów. Gdyby przez dwa lata nie ćwiczyły swoich krótkich łapek, na pewno nie byłyby tak silne, jakie w istocie są.
Inny przesąd mówi o tym, że jerzyki nie potrafią poderwać się do lotu z ziemi. Otóż zdrowy dorosły jerzyk nie ma z tym kłopotów. Co innego młody, zwłaszcza taki, który przedwcześnie opuścił gniazdo z powodu upałów. Należy go podrzucić (najlepiej nad trawnikiem, by złagodzić ewentualny upadek), wtedy najprawdopodobniej odleci.
Okaleczone ptaki czasami dostają w Azylu partnera, żeby im było raźniej. Chyba szczególnie interesująca jest historia bielika o imieniu Mateusz, który wskutek utraty skrzydła ciągle się przewracał…
Zwykle nie nadajemy zwierzętom ludzkich imion, by uniknąć związanych z nimi emocji. Mateusza jednak już z takim imieniem zastałem, gdy przyszedłem do pracy w zoo. Miał (i nadal ma) całkowicie amputowane skrzydło. Ktoś w dobrej wierze obciął mu je tak, jak amputuje się kończynę psu, by nie gryzł kikuta, a więc przy samym tułowiu. Machnięcie całym skrzydłem bez przeciwwagi z drugiej strony zwyczajnie go wywracało. Ptak cierpiał przy każdej przewrotce, bo nie mógł sprawnie stanąć na nogach. Ludzie zwiedzający zoo przychodzili do dyrekcji z pretensjami. Kilka razy zapadała decyzja o jego uśpieniu i kilka razy była odwlekana. Gdy powstał Azyl dla Ptaków, przekonałem ówczesnego dyrektora, że umieszczenie tam kaleki ma uzasadnienie, zwłaszcza jak coś się o nim napisze na tablicy informacyjnej.
Ptak jednak nie czuł się tam dobrze. Gdy się czegoś przestraszył i chciał się szybciej przemieścić, przewracał się, tarzał po ziemi, a później chodził taki zmierzwiony i brudny. Znów miałem wątpliwości, czy powinno się go utrzymywać przy życiu. Do czasu gdy z oliwskiego zoo przyjechał do nas samochód po jakieś zwierzę i zapytano mnie, czy nie chcę młodego bielika z drobnym urazem skrzydła. Z radością przyjąłem dar, bo mogła to być partnerka dla Mateusza. Ptak w porównaniu z naszym miał wyjątkowo duże rozmiary. Uznałem więc, że to samica. Świetnie się zatem składało, zwłaszcza dla Mateusza, tym bardziej że był to osobnik w piątym roku życia, czyli właśnie dojrzewający płciowo, z pierwszym białym piórem w ogonie. Taka nimfetka. Dałem jej na imię Oliwia. Bo z oliwskiego zoo.
Gdy wpuściłem Oliwię do woliery Mateusza, w niego jakby diabeł wstąpił. Defiladowym krokiem okrążał niespodziankę. Nadymał się, krakał, pokazywał jej różne zakamarki woliery, oferował resztki ukrytej za pniem ryby, a na koniec zaczął przynosić w dziobie patyki. Zupełnie zwariował! Po kilku dniach ptaki krakały razem, Mateusz nosił gałęzie do kąta woliery, a gdy się przytrafiło, że się przewrócił, to jak na sprężynie natychmiast zrywał się na równe nogi i rozglądał się wokół jak gdyby nigdy nic.
Potem zbudował Pan Mateuszowi gniazdo…
Tak. Ptak siedział w nim i mruczał do Oliwii. Po pewnym czasie oba osobniki mruczały w gnieździe razem, donośnie krakały i wyraźnie miały się ku sobie. Podczas kopulacji ptasi samiec musi przytrzymać się samicy i utrzymać na niej równowagę. Miałem świadomość, że samiec bez skrzydła nie jest w stanie zapłodnić samicy, bo nie utrzyma na niej równowagi. Teraz wiem, że jednak to potrafi. Mateusz mi to zademonstrował. Z Oliwią. Wyraźnie mu pomagała – lekko przysiadała na gnieździe i Mateusz dał radę. Tak na budowaniu gniazda i kopulacjach z machaniem jednym skrzydłem minął pierwszy sezon lęgowy. Jajka się nie doczekaliśmy, ale u dużych ptaków to normalne, że para ma najpierw rok wstępny, bez potomstwa, a dopiero później, w następnym sezonie dzieje się już wszystko na poważnie. A więc wszystko było przed nami. W końcu Oliwia była nimfetką, ledwie dojrzałą.
Gdy przyszła kolejna wiosna, Mateusz i Oliwia znów oddawali się amorom, budowali gniazdo, mruczeli na nim i na zmianę wysiadywali. Wyglądało na to, że jajo jest tuż-tuż. A tu nic. Uznałem, że skoro sezon będzie stracony, to niech przynajmniej posiedzą na gipsowym jaju. Podłożyłem im odpowiedniej wielkości atrapę, którą od razu zaczęły pięknie wysiadywać. Na zmianę, chociaż głównie robił to Mateusz. Trudno uwierzyć, ale pewien dziennikarz kilka razy prosił o wytłumaczenie, dlaczego orłom podłożyłem gipsowe jajo. Wywody o stymulacji, wprawce i fizjologii na nic się zdały. W końcu powiedziałem mu prawdę: jak się wykluje gipsowy orzełek, to go zainstaluję nad wejściem do Azylu. Wtedy dał mi spokój.
Następnej wiosny Mateusz i Oliwia znów bezowocnie bawili się w mamę i tatę. Postanowiłem więc wysłać do analizy ich DNA. I cóż się okazało?! Mateusz to Mateusz, ale Oliwia to Oliwier! Była okazja do żartów, bo mieliśmy wtedy podobną wpadkę jeszcze u korońców i ar. Ukazał się artykuł o seksualnych problemach w zoo i opowiedziałem w nim, że na szczęście mamy sprawdzoną samicę dla Mateusza (dałem jej na imię Nowa, banalnie), a Oliwier pojedzie do innego zoo. W efekcie dostałem e-maila z Klubu Butterfly (Motyl), że przecież tak nie można, że to nieludzkie, że nie powinienem ingerować w związek Mateusza i Oliwiera. Odpisałem, że może i tak, ale dla nas w zoo najważniejsza jest hodowla, a więc rozmnażanie, i że niestety, nie mogę ulec tej prośbie.
Źródło