"Warszawa wydarta niepamięci" Wacława Rogowicza

Moderator: Lamika

"Warszawa wydarta niepamięci" Wacława Rogowicza

Postprzez Mirtusz » piątek, 3 marca 2017, 18:55

Pamiętacie zagadkę tekstową 78 o szczygle :?: Wierszyk nawiązywał do posłańców warszawskich o tej nazwie. W Warszawie wydartej niepamięci został poświęcony im króciutki rozdział. Przepisałem go, ale muszę jeszcze sprawdzić czy nie ma błędów :) Niestety oczy już nie te :)
Arkę zbudowali amatorzy, Titanica fachowcy.
Avatar użytkownika
Mirtusz
 
Posty: 5175
Dołączył(a): sobota, 28 lipca 2012, 15:46

Re: "Warszawa wydarta niepamięci" Wacława Rogowicza

Postprzez 78 » sobota, 4 marca 2017, 08:40

Bardzo chętnie przeczytam.
Avatar użytkownika
78
 
Posty: 10378
Dołączył(a): wtorek, 24 lipca 2012, 18:59

Postprzez Mirtusz » sobota, 4 marca 2017, 16:12

Rozdział Warszawski posłaniec z książki Warszawa wydarta niepamięci Wacława Rogowicza (Wydawnictwo Literackie, Kraków 1956; Ilustracje Antoni Uniechowski))

"Jedną z najbardziej typowych postaci na bruku Warszawy w drugiej połowie ubiegłego i początkach bieżącego stulecia był posłaniec publiczny. Właściwie terenem jego pracy było – poza dworcami kolejowymi – tylko śródmieście. Na peryferiach widywało się go rzadko, z okazji sezonowych skupisk publiczności podczas wyścigów konnych na Polu Mokotowskim, wystaw na otwartym powietrzu lub imprez o charakterze rozrywkowym, lecz nie ludowym, gdyż rodzaj jego pracy nakazywał mu szukać zarobków doraźnych, a o te zawsze było łatwiej wśród ludzi nie liczących się z groszem. <<Wachlarz>> - jak to się dzisiaj mówi – jego usług był szeroki, skoro decydował o jedynym źródle utrzymania tego człowieka bez określonego zawodu, ani rzemieślnika, ani robotnika czy przekupnia - raczej wyrobnika specjalnej kategorii, do której kwalifikowały go: umiejętność czytania i znośnego pisania, dobra znajomość miasta, a przede wszystkim inicjatywa w wyszukiwaniu sobie godziwego zarobku.

Ten goniec i pośrednik w załatwianiu różnych zleceń klienta miał wprawdzie posterunek, gdzie czekał na <<kurs>> jak dorożkarz na postoju swej <<dryndy>>, ale gdyby liczył tylko na to, co zarobi biernie wyczekując zlecenia przy dworcach, u wejść do hoteli, lokali rozrywkowych i renomowanych zakładów gastronomicznych, musiałby dla uniknięcia nędzy jąć się jakiejś fachowej pracy.

A jednak wśród warszawskich posłańców nie byli rzadkością tacy, którzy uprawiali swe zdawałoby się bardzo niepewne zajęcie przez długie lata i jakoś z niego skromnie żyli.

Zawdzięczali to, poza osobistymi kwalifikacjami, specyficznym warunkom bytu, ułatwiającym im egzystencję w Warszawie omawianej tu epoki. Wynikały one: 1] z cywilizowanego zacofania w dziedzinie <<techniki łączności>> (brak telefonu, powolne doręczanie przez pocztę korespondencji miejskiej); 2] z odziedziczonej przez burżuazję szlacheckiej skłonności do życia nad stan i wyręczania się na każdym kroku służbą; 3] z dużego w Warszawie ruchu przyjezdnych, bądź w sprawach finansowo-gospodarczych i rodzinnych, bądź dla zabawienia się w stolicy po wiejskich i małomiasteczkowych nudach.

Teoretycznie podstawowym zajęciem warszawskich posłańców było doręczanie powierzanych im bezpośrednio przez klientów listów i paczek. Zastępowali oni nie tylko brak u nas tak już rozpowszechnionej w zaraniu bieżącego wieku w Paryżu rurowej poczty pneumatycznej (depesze miejskie), doręczającej przeciętnie w ciągu godziny po nadaniu krótki, ale zamknięty list (<<sekretnik>>), pisany na specjalnym cienkim niebieskim blankiecie (tzw. petit bleu) i wysyłany z jednego krańca ogromnego miasta na drugi, lecz nawet mieli nad tym systemem tę przewagę, że zastawszy adresata mogli natychmiast przynieść nadawcy odpowiedź na piśmie lub ustną.

Przy poleceniach wymagających dyskretnego załatwienia decydującą rolę grał spryt posłańca, jego zaradność przy pokonywaniu powstałych trudności oddania, dajmy na to listu, kwiatów, bombonierki bądź książki z ukrytym w niej sui generis* grypsem <<samej panience>>, a nie <<starszej pani>> czy innej postronnej osobie (biorę przykład najbardziej typowy). Pomimo szczegółowej instrukcji, udzielonej przez klienta, posłaniec w roli postillon d’amour** zawsze mógł przecie natknąć się na nieprzewidziane okoliczności (nawet na groźbę zrzucenia ze schodów), wymagające jego inwencji w wypełnieniu polecenia. Gdy załatwił je pomyślnie, zadowolony klient wynagradzał go oczywiście sutym napiwkiem poza obowiązującą taksą.

Na załatwienie nie tylko takiej delikatnej sprawy, lecz i prostszych, nie wymagających żadnej dyskrecji, jak kupienie biletu do teatru czy na inne widowisko w oblężonej kasie zamawiań, odebranie ręcznego bagażu z dworcowej przechowalni lub nabycie zawczasu miejsca w sleepingu w biurze podróży itp., klient czekał zazwyczaj w cukierni (ta nazwa – w przeciwieństwie do zapatrzonego na Wiedeń Krakowa – bardziej była przyjęta w Warszawie mojej młodości niż kawiarnia), przy której dany posłaniec miał swój stały posterunek. U wejścia do hoteli i dużych zakładów gastronomicznych siedziało ich zawsze na ławce po kilku, przestrzegając w zasadzie słusznej kolejności w przyjmowaniu zleceń. Ponieważ jednak wchodziła tu w grę sprawa wzajemnego zaufania klienta i posłańca, pominięci w kolejce nie protestowali. Gdy ktoś, co miał <<swojego>> posłańca, do niego się zwracał – podobnie jak do dziś w zakładzie fryzjerskim pan Stefan czy Władysław nie mają pretensji, gdy klient obsługiwany od lat – powiedzmy- przez pana Jana, czeka cierpliwie aż <<jego>> fryzjer będzie wolny, i nie powierza swej głowy innym.

Posłaniec obowiązany był wydać na żądanie klienta opatrzoną tym samym numerem, który nosił na swym uniformie, drukowaną kartkę jako pokwitowanie odbioru listu czy paczki do doręczenia. Była to czcza formalność, gdyż taka kartka, choć wyrwana z ostemplowanego przez biuro posłańców bloczku, nie miała ani daty, ani wyszczególnienia powierzonego obiektu, więc w razie niedoręczenia nie mogła służyć za dowód nadania. Toteż żądali tej kartki zazwyczaj tylko prowincjusze, nie znający warszawskich obyczajów. Oczywiście nigdy nie upominano się o nią u <<swojego>> posłańca, urzędującego na swoim stałym posterunku. Czułby się tym dotknięty. Jako stary warszawiak stwierdzić muszę, że posłańcy warszawscy mieli powszechną i zasłużoną opinię ludzi rzetelnych. O dopuszczaniu się przez nich różnych <<kantów>>, pospolitych u wszelkiego rodzaju pośredników, jakoś się nie słyszało. Choć nieraz stał posłaniec w kolejce do kasy teatralnej czy koncertowej, można było być pewnym, iż rzeczywiście kupuje bilety dla osoby, która się nim wyręcza, i nie jest spekulantem – handlarzem biletów.

*swego rodzaju (łac.)
**poseł miłości (fr.)



Niewątpliwie, poważnym hamulcem dla pokusy z tego rodzaju pokątnych zarobków był jego uniform z wyraźnym na blasze numerem, stwierdzającym przynależność do biura posłańców miejskich, ale dlaczego nie mamy przypuszczać, że popularna czerwona czapka miała swój honor, którego strzegł ten, co ją nosił?

Do sezonowych, dodatkowych źródeł zarobku warszawskiego posłańca należy zaliczyć: na wiosnę i jesienią sprzedaż programów wyścigów konnych, na mieście i na polu wyścigowym przy kasach, oraz co kwartał wynajmowanie się do przeprowadzek mniejszego kalibru, tj. bez użycia konnych platform czy wagonów meblowych, obsługiwanych przez zawodowych tragarzy; posłańcy załatwiali przeprowadzki na specjalnych dwukołowych wózkach na resorach, dzięki swej budowie bardzo ładownych; wprzęgali się do nich za pomocą szerokich parcianych pasów przerzuconych przez ramię. W ten sam sposób w różnych porach roku posłańcy przewozili fortepiany lub pianina, a handlowanie tymi instrumentami oraz wynajmowanie ich za miesięczną możliwie słoną opłatą było w dawnej Warszawie bardzo rozpowszechnionym procederem przemyślnych paniuś, posiadaczek <<instrumentu>>, często nie mających osobiście z muzyką nic wspólnego.

W Warszawie prosperowały aż do powstania roku 1944 dwa jawne lombardy: Akcyjny na placu Wareckim i Miejski w gmachu Ratusza. Osoby, które żenowały się zastawiać osobiście biżuterię lub garderobę, upoważniały do załatwiania takiej sprawy zaufanego posłańca. Znów była okazja do zarobienia paru groszy.

Dobrymi punktami dla posłańców bywały dworce kolejowe, zwłaszcza w porze przybywania pociągów dalekobieżnych, toteż chętnie trzymali się w tych godzinach w pobliżu wyjść pasażerów z peronu na ulicę.

Oczywiście karnawał, wystawy, zjazdy w stolicy mnożyły okolicznościowe funkcje, a więc i zarobki obrotnego warszawskiego posłańca, ale zawsze mógł on z trudem związać koniec z końcem, i o zaoszczędzeniu jakiegoś grosza na czarną godzinę nie było mowy.

Brak jakiegokolwiek materialnego oparcia w jego efemerycznym fachu skazywał ten charakterystyczny typ dawnej Warszawy na nieuchronną zagładę w epoce regulowania wielkomiejskiego życia przez nowoczesne zasady ekonomiczne, związane z rozwojem techniki i konkurencją na rynku pracy. Zapowiedzią tej zagłady było już znaczne zmniejszenie się liczby posłańców z chwilą wybuchu pierwszej wojny światowej. Lata ówczesnej okupacji i początki okresu międzywojennego ujawniły bez osłonek panującą wśród nich nędzę: z dawnych uniformów, ściągniętych solidnym szerokim pasem z <<ładownicą>> na listy i kwitariusz, pozostały łachmany, uzupełniane coraz częściej <<cywilnymi>> częściami garderoby i zniszczonymi trzewikami; o ich zajęciu świadczyła tylko tradycyjna, wypłowiała czerwona czapka*. Zaczęli znikać z ulic Warszawy: pozór włóczęgów uniemożliwił im pełnienie dawnych funkcji.

Ostatni Mohikanie warszawskich posłańców stali się widmem przeszłości bodaj jeszcze przed wrześniem 1939 roku.


*Z racji koloru czapki nazywano ich popularnie szczygłami."


Przyjemnego czytania.
Arkę zbudowali amatorzy, Titanica fachowcy.
Avatar użytkownika
Mirtusz
 
Posty: 5175
Dołączył(a): sobota, 28 lipca 2012, 15:46

Postprzez Lamika » sobota, 4 marca 2017, 17:38

Ciekawe :) Dzięki, Mirtusz :D
Birds of a feather flock together.
Avatar użytkownika
Lamika
Administrator
 
Posty: 23216
Dołączył(a): sobota, 14 lipca 2012, 21:28
Lokalizacja: Warszawa

Re: "Warszawa wydarta niepamięci" Wacława Rogowicza

Postprzez emen5 » sobota, 4 marca 2017, 18:01

Dzięki Mirtusz :D Napracowałeś się,ale warto było :D
Pozdrawiam
Obrazek
Avatar użytkownika
emen5
 
Posty: 15207
Dołączył(a): wtorek, 24 lipca 2012, 07:42

Re: "Warszawa wydarta niepamięci" Wacława Rogowicza

Postprzez 78 » sobota, 4 marca 2017, 19:24

Piękny "kawałek" Warszawy.Dzięki Mirtusz za informację o książce.Muszę ją koniecznie przeczytać.

Dodam jeszcze,że oprócz ławki,niektórzy posłańcy posiadali specjalną laskę z rozkładanym siedzeniem.Na takim jednonożnym stołku oczekiwali na zlecenia.
Avatar użytkownika
78
 
Posty: 10378
Dołączył(a): wtorek, 24 lipca 2012, 18:59

Postprzez Ellen » sobota, 4 marca 2017, 20:51

Dziękuję Mirtusz :D

Już wiem czego szukać w bibliotece :)
Avatar użytkownika
Ellen
Administrator
 
Posty: 2406
Dołączył(a): sobota, 14 lipca 2012, 21:11

Postprzez Alicja » sobota, 4 marca 2017, 20:56

Ciekawe :D Mirtusz, dzięki :D
P o z d r a w i a m
Obrazek
Avatar użytkownika
Alicja
 
Posty: 24117
Dołączył(a): wtorek, 24 lipca 2012, 12:57
Lokalizacja: Warszawa

Re: "Warszawa wydarta niepamięci" Wacława Rogowicza

Postprzez Mirtusz » niedziela, 5 marca 2017, 17:24

78 napisał(a):Piękny "kawałek" Warszawy.Dzięki Mirtusz za informację o książce.Muszę ją koniecznie przeczytać.

Dodam jeszcze,że oprócz ławki,niektórzy posłańcy posiadali specjalną laskę z rozkładanym siedzeniem.Na takim jednonożnym stołku oczekiwali na zlecenia.



W zbiorach Narodowego Archiwum Cyfrowego natknąłem się kiedyś na zdjęcie posłańca warszawskiego w dość nietypowej pozie. Zapewne pozował do zdjęcia siedząc właśnie na takim sprytnym 'stołku'.

Posłaniec warszawski
Arkę zbudowali amatorzy, Titanica fachowcy.
Avatar użytkownika
Mirtusz
 
Posty: 5175
Dołączył(a): sobota, 28 lipca 2012, 15:46


Powrót do Literatura

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość

cron