Okiem i piórem Wiecha czyli życie na wesoło

Moderator: Lamika

Postprzez Ellen » poniedziałek, 21 kwietnia 2025, 11:01

Wujo połknął kotka
W Wielki Piątek spotkałem za Żelazną Bramą pana Piecyka z Targówka. Pod jedną pachą trzymał indyczkę, pod drugą szynkę. Zielony „kołtun” do ubrania stołu zwisał mu malowanemi festonami z obydwu ramion. Prawą ręką przyciskał do siebie gipsowego baranka ze złotemi rogami, lewą miał zajętą siatką, w której miotało się przeraźliwie kwicząc dorodne prosię.
- Ho ho! Widzę, że święta zapowiadają się hucznie – rzekłem z ukłonem.
Pan Piecyk przystanął, uśmiechnął się sceptycznie.
- To wszystko frajer, panie szanowny … Krezusowe poświęcone, psia jego nędza – powiedział potrząsając prosięciem.
Przed wojną trzeba było mnie tu widzieć, w Wielkim Tygodniu. Trzech takich prosiaków derożką do domu wiezłem, jendora, perliczkie, głowiznę, dwie ćwiartki cielęciny i ma sie rozumieć szynkie, ale nie takiego wióra jak to, tylko sztukie odpowiedzialnom, 25 funtów wagi.
W ogólności nie można tamtejszych czasów z tem, co dzisiaj mamy równać. I forsa była i pobożność w narodzie.
Weź pan pod uwagie takie jajko – danie religijne, do nażarcia się nie służy, to tyż dawniejszy gość nigdy więcej jak ćwiartkie przy świątecznem życzeniu nie opchnął. A dzisiaj co? Gospodynia z talerzem nieraz musi uciekać, bo trafi sie łachudra, że i sześć sztuk może wtrząchnąć. Niby tyż to zdrowia, szczęścia, pomyślności od dziś za rok winszuje, a patrzy tylko żeby sobie żołądek żółtkamy wyłożyć. Dawniej tego nie było.
To samo z resztą święconego. Do jedzenia musiało sie trzy, cztery razy zapraszać, niejeden honorowy to i po mordzie dostał zaczem sobie pozwolił cośniecoś na talerz wrzucić, a dzisiaj barankiem i kwiatami droższe danie trzeba zastawiać, bo w try miga go nie będzie.
- Cóż pan chce, czasy cięższe. Chcą sobie ludzie w święta powetować całoroczną wstrzemięźliwość.
- To nie to, panie szanowny, religia w narodzie upada i brak szaconku dla poświęconego menu. Zresztą, tak jest ze wszystkiem. Weźmy detalicznie, takie świąteczne strzelanie za pomocą kaliflorku. Dawniej przez całe noc z Wielkiej Soboty na Niedziele oka nie można było zmrużyć tak chłopaki na wiwat zaiwaniali, a jak zaczęli w sobotę, kończyli dopiero w trzecie święto po południu. A dzisiaj co? Strzelą dwa, trzy razy jak na śmiech i dosyć.
- Może tu stoją na przeszkodzie znacznie ostrzejsze przepisy policyjne i brak funduszów na zakup materiałów wybuchowych?
- Nie, nie masz pan racji. Młodzież jest źle chowana! I dawniej byli przepisy, może jeszcze cięższe, a jednakowoż się strzelało. Już od Bożego Narodzenia każden chłopak zbierał pieniądze i częściowo kaliflorek, a takżesamo siarkie sobie kupował. W Wielkiem Tygodniu koszule, czyli też powłoczkie matce z komody sie nawalało, na kawałki darło i dawaj piguły kręcić, i to jakie piguły!
Jednego razu pamiętam, było to ze trzydzieści lat temu nazad, jakeśmy przed kościołem na Grzybowie trzaśli z takiego naboju, we wszystkich domach szyby wylecieli, a jeden żyd ze strachu bez okno wyskoczył, całe szczęście, że mieszkał na parterze. Dzisiaj pan tego nie usłyszysz! Upada religia w narodzie!
Poniekąd takżesamo inaczej sie ludzie w święta bawili, wszystko co żyło na Ujazdów zapychało „babuleńkie” w bałaganie oglądać, na karozeli sie najeździć i na diabelskiem młynie, ale to już rezyka była, pod względem żełądkowej wytrzymałości. Człowiek ze słabem charakterem mógł sobie świąteczny garnitur zanieczyścić i ma sie rozumieć nowe kamasze, no i tem danem ludziom co na dole pod diabelskiem młynem stojeli sie narazić.
Dla młodziaków słup cztery piętra wysokości szarem mydłem wysmarowany był, z placformą na wierzchu, leżało tam ubranie, zegarek i matka wódka. Kto pierwszy wlazł zabierał wszystko jak swoje. Ale byle śmondak nie wlazł, zdolności w tem kierunku i naukie trza było posiadać. Ale sie pchali wszyscy.
Każden do słupa podchodził, sztyblety z nóg zdejmował, rodzinie dawał do potrzymania. Spodnie ściągał, narzeczonej wręczał, torbę gipsu za koszule sobie wkładał i bryzg w góre, ale rzadko któren do placformy sie dociągnął. Niejeden od połowy słupa na zbity łeb na dół zleciał, tylko mu sie gips przez nogawki od kalesonów sypał.
To ja rozumie, była zabawa, był sport, nie to co dzisiaj. I starożytny zwyczaj swój szaconek posiadał. Na przykład w śmigus nie przyjść do narzeczonej o szóstej rano, nie zlać jej do suchej nitki w łóżku potrójną kolońską, czyli też leśną wodą, to murowane zerwanie, a teraz co?
Przyjdzie taki lebiega do przyszłych teściów dopiero jak sie dobrze wyśpi, koło dwunastej w południe i zaczem sie śmigusem zająć po święconem sie rozgląda co by tu wypić i przetrącić.
A o takiem rzeczy, żeby po jajku „kotka” od palemki oderwać i połknąć to już nikt nie pomyśli. A wiadomo, że kto to zrobił, zdrowie na cały rok mieć będzie.
Dawniej bez tego nikt do święconego nie przystąpił.
Pamiętam, raz jak byłem na przyjęciu u wuja Wężyka w Grochowie. Po jajeczku bierze wujo palme, największego „kotka” odrywa i łyka. Ale nie wiadomo, czy „kotek” był za duży, czy też, że wujo naczczo sie znajdował, dosyć na tem, że mu w gardle stanął i ani w te, ani w te nie idzie. Zrobił sie wujo Wężyk czerwony jak pomidor, oczy na wierzch mu wyleźli i zaczyna sie formalnie dusić. Skoczyliśmy na pomoc, ja mu piwa szklankie daje żeby popił, ciotka z kawałkiem placka doskakuje na przepchnięcie, a wujo piwo rozlał, ciotkie za kok złapał i razem z plackiem wont pod ściane, a sam nic tylko dusi sie na całego, rękamy macha i wszystko ze stołu zdruca. Zdrucił już głowizne, Zdrucił rzeżuchę spod baranka, cztery babki na ziemię poszli, a jemu nic lepiej. Nogi w kołtun sobie zaplątał i zaczyna wierzgać, tylko patrzyć jak obrus z całą zastawą ściągnie.
To ja widze, że krewa, człowiek nie tylko życie postradać może, ale jeszcze w świątecznych artykułach, w szkle i takżesamo fajansie szkody narobi. Wziąłem za szyjkie butelkie piwa i trzask wuja w ciemie, żeby go ogłuszyć, Z miejsca sie uspokoi, bo ma sie rozumieć przytomność straci. I co pan powiesz, jakby ręką odjął. „Kotek” przez gardło przeleciał, przyszedł felczer, dał wujowi amoniaku powąchać, łeb mu gulardową wodą opatrzył i wszystko w porządku.
Jakby nigdy nic siedział wujo z namy potem przy stole i rąbał oraz gazował za trzech. Jak mu sie guz po trzech dniach zgoił nie chorował potem przez okrągły rok, a mnie do grobowej deski był wdzięczny za rodzinne przysługie.
I myślisz pan, że przestał „kotków” łykać? Cholere w bok, rok rocznie w pierwsze święto musiał chociaż jednego opchnąć, tylko mniejsze sztuki wybierał.
Chciał pan Piecyk opowiedzieć mi jeszcze coś nie coś z dziedziny świątecznych wierzeń i zwyczajów ludowych, ale wobec nieprzychylnego stanowiska prosiaka, który kwiczał coraz głośniej i rzucał sie w siatce jak ongi wujo Wężyk w kołtunie, z żalem musiałem sie pożegnać.
Avatar użytkownika
Ellen
Administrator
 
Posty: 2468
Dołączył(a): sobota, 14 lipca 2012, 21:11

Postprzez Lamika » poniedziałek, 21 kwietnia 2025, 14:13

Może i byłoby na wesoło, gdyby nie ten prosiaczek niesiony w siatce na śmierć. Zabawny jak diabli.
Birds of a feather flock together.
Avatar użytkownika
Lamika
Administrator
 
Posty: 24413
Dołączył(a): sobota, 14 lipca 2012, 21:28
Lokalizacja: Warszawa

Poprzednia strona

Powrót do Literatura

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 2 gości