ADAM WAJRAK
27.05.2015 02:00
Zanim zacytuję cały artykuł, przytoczę jeden fragment - sprawa dotyczy ołowiu:
"[...]
Dlatego jest wycofywany z naszego życia z rygorystyczną konsekwencją. Nie ma go już w farbach i benzynie, a akumulatory są utylizowane w wyspecjalizowanych zakładach.
Tylko jedna grupa ludzi szasta ołowiem na prawo i lewo, nie przejmując się tym, jaki ma on wpływ na środowisko i zdrowie. To myśliwi. I są to ilości ogromne. Szacuje się, że w samej tylko Unii Europejskiej wystrzeliwują co roku blisko 40 tys. ton ołowiu. W Polsce rocznie pozostawiają w lasach od 400 do 600 ton tego metalu. Więcej niż cały nasz przemysł." [...]

Kula pędzi niemal trzy razy szybciej od dźwięku. Gdy trafia w zwierzę, jest to uderzenie potężne. Ołowiany pocisk rozpada się na setki fragmentów, które głęboko wbijają się w ciało.
Tym okrutnym sposobem ołów z myśliwskiej amunicji dostaje się do środowiska, zatruwa ludzi i zwierzęta.
Ołów znany jest ludzkości od prawie 4500 lat. Miękki metal dawał się łatwo kształtować, zmieszany z cyną był materiałem, z którego wykonywano naczynia albo rury wodociągowe. Jeszcze do niedawna był obecny w bardzo wielu produktach - farbie, benzynie, materiałach lutowniczych. Wciąż stosuje się go w akumulatorach i osłonach reaktorów atomowych.
Używano go od wieków, ale też od dawna wiedziano, że jest groźny. Jego toksyczne właściwości znane były już w starożytności, a ołowicę, czyli ciężkie zatrucie ołowiem, opisano w XIX wieku. Ten niebieskawoszary metal poważnie uszkadza układ nerwowy, zaburza pracę enzymów, może wywoływać nadciśnienie, obniżać odporność oraz płodność, a przypuszcza się, że jest też rakotwórczy.
Dlatego jest wycofywany z naszego życia z rygorystyczną konsekwencją. Nie ma go już w farbach i benzynie, a akumulatory są utylizowane w wyspecjalizowanych zakładach.
Tylko jedna grupa ludzi szasta ołowiem na prawo i lewo, nie przejmując się tym, jaki ma on wpływ na środowisko i zdrowie. To myśliwi. I są to ilości ogromne. Szacuje się, że w samej tylko Unii Europejskiej wystrzeliwują co roku blisko 40 tys. ton ołowiu. W Polsce rocznie pozostawiają w lasach od 400 do 600 ton tego metalu. Więcej niż cały nasz przemysł.
Czym to może grozić, najlepiej pokazuje historia kondorów.
Kondory na odtruwaniu
Kondory kalifornijskie to wielkie i piękne ptaki, rozpiętość ich skrzydeł sięga 3 m, mogą żyć nawet 60 lat. Dziś są zagrożone wymarciem. W XIX i na początku XX wieku były tępione dla zabawy, bo łatwo było trafić w tak wielkiego ptaka. Potem doszły inne zagrożenia - środek owadobójczy DDT czy linie energetyczne, o które te szybujące ptaki łatwo się rozbijały.
Amerykanie postanowili działać w roku 1987, gdy na wolności żył już tylko jeden kondor. Odłowiono go, dołączył do 22 ptaków, które żyły w niewoli, i rozpoczęto mozolne i długie odtwarzanie gatunku.
Olbrzymi wysiłek wsparty wieloma milionami dolarów sprawił, że dziś na wolności żyje blisko 300 kondorów w Kalifornii, Arizonie oraz północnej części Meksyku. Niestety, wkrótce okazało się, że na te ptaki czai się nowe zagrożenie.
To padlinożercy, a w obecnych czasach, gdy nie ma zbyt wielu dużych drapieżników, głównymi "dostawcami" padliny są ludzie. Kondory żywią się zwierzętami, które padają w polowaniach, albo wnętrznościami, które myśliwi pozostawiają po wypatroszeniu ofiar. Ołów z kul, który zjadają wraz z mięsem, rozpuszcza się w żołądku i trafia do ich krwi.
Ptaki zaczęły zapadać na ciężką ołowicę. Początkowo nie dostrzegano tego problemu, bo ołów kumuluje się w organizmie powoli. Ale w końcu sytuacja stała się dramatyczna.
Kondory znowu są odławiane, badane na poziom ołowiu we krwi i odtruwane. Ale prawdopodobnie to nie wystarczy, aby uratować gatunek.
- Sprawa jest całkiem jasna: albo ołowiana amunicja, albo kondory - twierdzą naukowcy i działacze na rzecz ochrony środowiska.
W wodzie, glebie, ptakach, drzewie i ludziach
Ale to niejedyna droga, jaką ołów dostaje się do organizmu zwierząt. Tony ołowianych śrucin lądują w jeziorach i w glebie. Szczególnie groźne są w wodzie, gdzie ulegają powolnej dekompozycji.
Niektóre ptaki, by trawić, potrzebują gastrolitów - drobnych kamyczków, które połknięte ułatwiają im rozcieranie twardego roślinnego pokarmu w żołądku. Nic dziwnego, że śrut pasuje im idealnie. I tak ołów trafia do żołądków, a później do krwi kaczek, gęsi oraz kuraków.
Postrzelone ptaki mogą żyć całkiem długo ze śrucinami w mięśniach. Ten ołów zacznie zatruwać, gdy padną ofiarą drapieżników. Problem jest naprawdę powszechny, bo jak wynika z badań, śruciny w mięśniach i żołądku dzikich kaczek znajdowano u 11 proc. krzyżówek badanych we Francji i aż u 87 proc. głowienek badanych w Hiszpanii. Z mięsem kaczek i gęsi trafiają potem do organizmów krukowatych, mew, bielików i orłów przednich. Jak wynika z przeglądu literatury naukowej, na zatrucie myśliwskim ołowiem narożne jest ponad 130 gatunków zwierząt. Od kaczek, gęsi i kuraków po niedźwiedzie, kondory i bieliki, które jedzą padlinę i polują na zatrute wcześniej kaczki. Zatruwane są nawet dzięcioły, które przypadkowo wydłubują drobinki ołowiu z drzew, w które wcześniej trafiła myśliwska kula.
Ludzie też nie są bezpieczni. Coraz więcej badań wskazuje na wyższe stężenie ołowiu we krwi myśliwych oraz tych, którzy spożywają dziczyznę. W wydanym w 2012 roku raporcie Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności informował o wysokim stężeniu ołowiu w sprzedawanym na europejskich rynkach mięsie dzików i bażantów. Brytyjskie służby zajmujące się bezpieczeństwem żywności ostrzegają przed spożywaniem dziczyzny dzieci i ciężarne kobiety.
Zakaz, ale za dziesięć lat. Na razie trujemy dalej
Problem jest tak poważny, że wiele krajów, nawet takich, w których lobby myśliwskie jest bardzo silne, wprowadza bardzo rygorystyczne zasady używania ołowianej amunicji.
W USA od 1991 roku nie można jej używać w polowaniu na ptaki wodne. W Kalifornii nie wolno nią strzelać na terenach bytowania kondorów, a w przyszłym roku zostanie całkowicie zakazana na terenie całego stanu. Większość europejskich krajów zakazała polowania z użyciem ołowianej amunicji na ptaki nad wodami i bagnami, a Dania i Holandia wprowadziły już całkowity zakaz.
Tymczasem w Polsce lobby myśliwskie w Sejmie ociąga się ze zmianami. Rząd proponował, aby zakaz używania ołowianej amunicji nad wodami obowiązywał od 2017 r., ale posłowie z podkomisji, która zmienia prawo łowieckie (poza jednym posłem są w niej sami myśliwi), zgadzają się na taki zakaz dopiero od 2020 r., a na całkowite wycofanie ołowianych kul - od 2025 r.
Myśliwi skarżą się, że z innej niż ołowiana amunicji trudniej im się strzela i że musieliby wymienić broń, do której są przywiązani. A poza tym kule stalowe czy miedziane są droższe.
I dlatego zamierzają nas i środowisko truć dalej.
Żródło