Krzyżówki dobrane już w pary (w większości, bo widziałem również zestaw samicy z dwoma samcami), za to łyski ciągle się jeszcze nawołują.
Przemierzając trzcinowisko nie zwróciłem uwagi na kszyka, który - spłoszony przeze mnie - uciekł mi dosłownie spod nóg.
Szkoda mi było go płoszyć, ale miałem dzięki temu okazję obserwować jego szybki, kolisty lot. Mój obiektyw (czy raczej jego AF) nie dotrzymał tempa kszykowi, stąd tak marne, dowodowe zdjęcie:
Szkoda okazji - pomyślałem - byłoby świetne zdjęcie siedzącego kszyka, gdybym go nie spłoszył. Zrobiłem dwa kroki - i jak strzała wyleciał... drugi kszyk. I tego nie zdążyłem sfocić.
Zmierzając na drugą część glinianki dostrzegłem, że te niepozorne łabędzie to krzykliwce:
Na środku drugiej części akwenu jest trzcinowisko, które zajęła parka perkozów dwuczubych. To już trzecia para tutaj; będę ojcem chrzestnym
.
W drodze powrotnej spłoszyłem krogulca (i to chyba mój dobry znajomy), który w locie krzyczał jeszcze na mnie.
(pierwszy raz słyszałem głos krogulca)
Do domu odprowadzały mnie swym śpiewem dwa kosy i trznadel, a potem także potrzeszcz.
Na koniec spektakl urządziło słoneczko: