Krzysiek mówi, że będzie po nas o 5:05. Chryste!!! toż to listopad, słońce wstaje ok. 7:00, skąd taki pośpiech?
Nie ma wyjścia, to Krzysiek dyktuje warunki, jestem nowicjuszem w stadzie 4 avifotografów, więc nie pyskuję, tylko nastawiam budzik. Noc jest czarna niczym kawa, której rano nie było. Po przyjeździe do czatowni szybki rozładunek betów, instalacja sprzętu, Krzysiek rozkłada zanętę. Odprowadzam auto w krzaki, by ptaki nie zauważyły niepokojącego akcentu na swoim żerowisku. Kiedy ja ostatni raz spałem na naprędce rozłożonym legowisku na podłodze, w śpiworze? Chyba ze 20 lat temu! Nie mam siły na marudzenie, chwilę walczę z podnieceniem spektaklem który zacznie się za godzinę, po czym zasypiam. Budzą mnie kruki - jest jeszcze ciemno, ale zwiadowcy stada już przybywają. Upomniany przez czatownianą, leżę w bezruchu, prawie w bezdechu.
To czas nasłuchiwania; zastanawiam się, jak niewidomi odbierają świat głosów. Słyszę dość blisko myszołowa, zupełnie, jakby przelatywał nad dachem czatowni. Gdzieś obok zaczynają drzeć się sroki. Szpary w deskach czatowni robią się szare - budzi się dzień.
Czatowniana pozwala nam zająć miejsca na stanowiskach, jednakże jest za ciemno na jakiekolwiek zdjęcie. W dodatku wszystko spowija mgła. Przez firanki z maskujących siatek obserwuję stado kruków, są blisko, ale nieruchome. Czekamy.
Profesjonalne towarzycho nie zwraca uwagi na kruki i inne ptice uwagi; oni czekają na bieliki. Myszaki się liczą, ale tylko te walczące. Statyczne zdjęcia nie mają w sobie "tego czegoś" - mówią. Ja jestem podekscytowany na sam widok taaakiego stada kruków - tak blisko! Jest ich bodaj 38, potem doliczam następne. Chcę wyzwalać migawkę; czatowniana jednak nakazuje czekać, bo każdy niepotrzebny ruch czy szelest może spłoszyć czujne kruki. Trochę jestem niecierpliwy; irytuje mnie to czekanie. Co z tego, że jeszcze nie ma światła, że jeszcze jest mgła, że to tylko kruki - to są kruki, których jeszcze nie mam dobrych portretów!
Dzień wstaje, stado kruków topnienie; część się przemieszcza dalej od czatowni. Lipa. Po co było czekać?
W końcu na horyzoncie pojawiają się dwa bieliki. I na horyzoncie zostają; 100 m to nie jest odległość dla fotografa spragnionego dobrych zdjęć:
Czatowniana mówi na nie: "kury". Że taki duży, a siedzi w trawie i czasem tylko łeb przekręci. Że ruszyłby się, poskakał, powalczył, a bielik woli obserwować niemal w bezruchu. Tamte starsze odlatują, pojawia się jakiś młodszy, ale i ten jakiś nietowarzyski:
Kruki tworzą wianuszek wokół bielika; konstelacja bielika z czarnymi satelitami, senior i wasale - układam porównania:
W końcu kura rusza - czatowniana podaje: "teraz!". Sprzęt trzaska tra-ta-ta-ta-ta, u tego 5 klatek na sekundę, u tej 12. Pierwsze ujęcia dynamiczne, łał, szok, super, świetnie, wreszcie się ruszyły te kury! Staram się nie zerkać na "urobek", nie chcę wyjść na amatora
. Czatowniana zaczyna przeglad karty pamięci w aparacie, dyskretnie przeglądam i swoje fotki. Niestety, w tej ciemnicy i mgle nie mogę złapać ostrości: