Dzisiaj najstarszy siedział razem z rodzicami na patyczku i uczył się gwizdać na intruzów. A lata ich od groma; niebo czarne od jerzyków, same młodziaki. Z rozpędu atakują, czepiają się budki a gdy nie wcelują, to spadają na podłogę jak ulęgałki. Chyba to jedyny balkon w Warszawie, po podłodze którego drepcze tak dużo jerzyków
Na piechotę biorą rozpęd, wzbijają się w powietrze i fruuu za barierkę a widać, że słabe nie są, skoro udaje im się to za każdym razem. Jeden z intruzów jest bardzo namolny. Siada na patyczku, rozdziawia pysio i piszczy do okienka, jakby mówił: "Karmicie swoje dzieci, to nakarmcie i mnie"
Był moment, że udało mu się przebić przez zaporę Mistrza i Magii i wpadł do budki. Grzecznie położył się obok maluchów i czekał na jedzonko
Niestety, został brutalnie przepędzony, choć wcale się nie bronił
Znów próbuje powtórzyć ten manewr ale jak dotąd - bez powodzenia.